wtorek, 28 lutego 2012

Halló! Ég heiti Asia. Ég er að læra íslensku.

No cóż. Minęły ponad dwa tygodnie. Mama wróciła ze szpitala z czego się bardzo cieszę, mimo że musi ciągle leżeć. Trzeba jej pilnować cholerka, do wszystkiego się rwie jak małolata, nie pozwoli mi nic samej zrobić. Ale dajemy radę. W niedzielę zostałam zamknięta w kuchni z fartuszkiem w pomidory pod groźbą "Nie wyjdziesz dopóki nie zrobisz nam obiadu". Zawsze o tym marzyłam! Jednak trochę jest ciężko, mam nadzieję, że marzec będzie lepszy. Poza tym, trochę zmian. Koniec jednego świata, początek drugiego. Właściwie to teraz żałuję niektórych decyzji. Strach? Pewnie tak. Ale trzeba iść dalej.

Doświadczam coraz więcej spontaniczności, to chyba dobrze. Zwłaszcza, że z natury jestem osobą wstydliwą. Całe szczęście, że dzisiaj sypnął śnieg (co ja mówię, to była śnieżyca), niech zima potrwa jeszcze! Specjalnie wysiadłam cztery przystanki wcześniej, żeby zrobić sobie spacer i przejść się Francuską. I zobaczyć Osiecką w szaliku, który ktoś jej podarował. Wyglądała ślicznie. Lubię śnieg, lubię gdy pada, lubię gdy jest zimno. 

Uwielbiam Sigur Rós. Uwielbiam muzykę i język islandzki. Wczoraj przypadkowo znalazłam trailer filmu z trasy koncertowej po Islandii. Boże jedyny. Co za magia. W ciągu paru minut kolega podrzucił mi link do całego filmu, obejrzałam 5min i wyleciałam z domu. Pojechałam do jednego empiku, drugiego... i kupiłam. Słownik islandzko-polski. Wiem, wiem zgłupiałam. JEDNAK... Chciałabym się go nauczyć, chociaż trochę, wiem, że jest diabelnie trudny. I pojechać na Islandię. A najbardziej chodzi o to, że chcę wiedzieć o czym śpiewa Sigur Rós. 


Idę się uczyć. Jutro poprawa ze słownictwa. Trzymajcie kciuki.
AAaaaa jestem po koncercie HEY - koncert niesamowity a Kasia Nosowska to wspaniała kobieta :)

niedziela, 12 lutego 2012

Jest dobrze a nawet więcej

Po pierwsze: Przemijanie, dziękuję Ci bardzo, bardzo :-)

Jestem po półtoratygodniowych feriach. Wiele spraw związanych ze studiami się wyjaśniło, były zaliczenia, były niezaliczenia, ale jestem wewnętrznie uporządkowana i spokojna o przyszłość :)
Mama wychodzi ze szpitala bodajże jutro, czuje się już na szczęście dobrze. Do rozwiązania bliżej niż dalej. Cały tydzień to była dla mnie niezła harówka, jeśli kiedykolwiek będę narzekać, że zupa była za słona to ugryzę się w język i przypomnę sobie ten czas, gdy byłam Panią Gospodynią.
Moim nowych postanowieniem jest oszczędzanie pieniędzy. Gdy tak sobie teraz myślę, to stwierdzam, że wydaję kasę na głupoty, jestem okrutnie rozrzutna i strasznie dużo jem. Ograniczam to od dzisiaj. Mam baaardzo dużo planów na wakacje. Chcę dużo zobaczyć, dużo pozwiedzać, chcę żeby mnie nogi bolały, chcę wejść na Rysy, znowu jeździć konno i zakręcić się za pracą w stajni (już mam upatrzone miejsce). Mam nadzieję, że wszystko się uda. Przeglądałam ostatnio różne takie moje pamiątki z "wypraw" wśród których były kamienie, papierki, roślinki i inne tego typu dziwne rzeczy, które znajdowałam na "drodze" albo po prostu kupowałam. Przypomniał mi się bohater z filmu "Wszystko jest iluminacją" i czuję, że jestem do niego podobna. Kolekcjonuje, bo boję się, że zapomnę. Niektórzy nazywają to chomikowaniem, ale dla mnie to znaczy więcej i jest naprawdę ważne. Kamienie z Giewontu, dziecinne strzemiona, bilet na spływ Dunajcem, papierek po czekoladzie z Czech, muszelki z Bałtyku, ścięte włosy i dużo dużo innych rzeczy, które gdybym mogła nosiłabym w plecaku. Żeby ciągle oglądać i się zachwycać.

A zachwycać się to ja bardzo lubię! Magiczny zachwyt nad książką, filmem, muzyką, ludźmi i życiem. Tylko czasem mam szare myśli, ale nic nie może być idealne :)

wtorek, 31 stycznia 2012

Horror

Złe czasy nadeszły.

Nie wyrabiam już na studiach. Nie mam już siły… Jakbym mało problemów miała. Modlę się, żeby zaliczyć pierwsze półrocze. Jest mi ciężko. Mam wrażenie, że w lo w ogóle się nie uczyłam. Co z tego, że teraz uczę się dzień i noc jak efekty są marne. Pocieszam się, że na pierwszym roku zawsze jest ciężko i może jeśli teraz jest trudno to później będzie lepiej…? Co nie zmienia faktu, że chce mi się bez przerwy płakać i najchętniej schowałabym się pod kocykiem i nie pokazywała światu. Nawet czekolady w mieszkaniu nie mam, żeby zjeść te smutki. Nie ma co, udupienie totalne z tą moją nadwrażliwością. Za bardzo się tym wszystkim przejmuję, za bardzo panikuję, za dużo myślę. Zmienię to. Ale jeszcze nie teraz.
Ehhhhhhh.

Chciałabym, żeby ktoś za mnie mocno trzymał kciuki.

Wracam do nauki. Muszę się trzymać.
Jakoś.
Dam radę.

czwartek, 26 stycznia 2012

Trochę o Sherwood

Odzyskałyśmy Internet, już nie muszę przesiadywać w kfc i na naszym wydziale, znowu wpadam w wir „czasopochłaniacza”…

Znalazłam nową piosenkę, przy której mi się wspaniale rozmyśla.

Saska Kępa to miejsce gdzie mogłabym zostać już na zawsze. Dziwne, bo dopóki nie poznałam tego miejsca myślałam, że moje miejsce jest tam, gdzie mój dom. Może to tylko takie przejściowe zauroczenie.

Od pewnego czasu robię sobie wieczorne/popołudniowe spacery po okolicy. Specjalnie wysiadam trzy przystanki wcześniej, żeby przejść się ulicą Francuską i zobaczyć pomnik Agnieszki Osieckiej. Włączam wtedy mp3 i piosenki Carli Bruni. Stwarzam magiczny klimat, który utrzymuję się dopóki nie przekroczę progu naszego mieszkania. Tam czeka na mnie tylko stos książek i zapach nauki…

Tutaj jest tak wiele niesamowitych miejsc, w których pachnie historią. Ostatnio całkiem przypadkiem odwiedziłam zakład fotograficzny Pani Celiny Osieckiej. Bije od niej ciepło, które sprawia, że przyciąga do siebie ludzi. Jest jednocześnie bardzo inspirującą osobą. Przez moją głowę przeszła myśl, że jest to miejsce, gdzie mogłabym zapuścić swoje korzenie.

Szczerze mówią czuję się tu samotna, bez rodziny, znajomych, moich miejsc, mimo, że mam tu nową rodzinę, nowych znajomych i nowe miejsca. Trochę to przerażające. Przeraża mnie ta samodzielność, dorosłość, karty kredytowe, pieniądze, monotonność, praca. Za szybko to wszystko się dzieje, za szybko.

Po cichu zatracam się w muzyce, czytaniu książek, pisaniu wierszy i jedzeniu cukierków ślazowych.
Dobrze mi się tutaj marzy. Dobrze mi się tu żyje. Ale chcę już wrócić.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Wraaaaacam

Kolejny powrót smoka. Teraz już na zawsze. Mam motywację. Dzisiaj zaiskrzyło na uczelni. Dziwny moment, między kolokwium z kjp a kolokwium z łaciny J

Muszę gdzieś coś z siebie wylać.

Najczęściej powtarzane przez nas zdanie to: „Studiowania się zachciało”. No i tak. Sesja w toku, yerba mate i uczenie się po nocach. Czujecie ten klimat?

Zanim jednak TU trafiłam , trochę sobie namieszałam w życiu.
Od liceum wmawiałam sobie i innym, że geografia to jest to. TO MOJE ŻYCIE. I będę to studiować. Będę podróżować, będę uczyć dzieci w szkole, będę człowiekiem z pasją. Lubiłam otaczać się mapami, książkami Beaty Pawlikowskiej, kompasami, pocztówkami i innymi pierdołami, które mnie pozytywnie nakręcały.  W gimnazjum miałam super nauczycielkę, w liceum nie miałam takiego szczęścia. Musiałam uczyć się ciągle w domu, żeby zdać rozszerzoną maturę na przyzwoitym poziomie. Nie wyszło, spodziewałam się lepszego wyniku, wręcz ją zawaliłam. Marzyłam, żeby studiować na UW. Przy rekrutacji okazało się, że zdawałam o jeden przedmiot za mało i geografię szlag trafił. Runął świat. Obwiniałam się za to, że nie sprawdziłam dokładniej zasad rekrutacji, że się bardziej tym nie interesowałam. Nie miałam planu awaryjnego, bo byłam przekonana, że wszystko mi się sprawdzi. Miały miejsce sceny dantejskie – od płakania nad vademecum do geo, po niszczenie zeszytów. Jednak trzeba było się szybko ogarnąć i wybrać inny kierunek. Padło na filologię polską. Dlaczego? Trochę pod naciskiem, trochę z lenistwa, trochę pod wpływem otaczającej beznadziejności, trochę bo lubiłam polski. I całkiem przypadkiem zdawałam go na maturze. Tak wylądowałam na moim UW. Ludzie super, miejsce super, klimat super. Ale ja myślami byłam ciągle na wydziale geografii. I cholerny żal, BO MOGŁO SIĘ UDAĆ. Depresyjne myśli dawały sobie mocno znać. A to poznałam dziewczynę z geografii, która mi  naopowiadała, jak tam jest cudowanie, a to ogun z geografii rozwoju (który sobie sama wybrałam). Był moment, że chciałam zrezygnować ze studiów. Jednak po bliższym poznaniu mojego wydziału i innych polonistycznych rzeczy mimowolnie uległam jego urokowi. I nawet jeśli mamy zapierdol i tysiące książek do przeczytania na tydzień, to czuję teraz, że jestem we właściwym miejscu, we właściwym czasie. TO JEST TO. Geo to hobby i tylko hobby. Mimo ,że nie zostanę nauczycielką jak mama (ale szczerze ją podziwiam) to będę robić to co chcę. Będę pracować w wydawnictwie albo przy korekcie książek, bo zrozumiałam, że uwielbiam książki. Uwielbiam się nimi otaczać, czytać, dotykać, wąchać i czuć. Niesamowite jest to, z jaką łatwością zastępują mi towarzystwo ludzi. Fakt, czasem się izoluję, ale mi to pasuje. Uczęszczanie na spotkania Fantastycznych jest moim motorem napędowym do działania. Nigdy nie pogardzę rozmową o książkach, więc do reszty jeszcze nie zdziczałam J Ale tak będzie. Mam plan. Ja będę wydawać książki, a WY będziecie je kupować i wszyscy będą zadowoleni.
Jupiiiii J