niedziela, 12 lipca 2009

Złodziej aparatów, czyli w Dolinie Strążyskiej :)

26 maja
Pobudka godz. 7:00. Nie było mowy o zaspaniu, bo kontrola w postaci Pani Profesor była... skuteczna :) Nastroje były zróżnicowane, bo gdy ludzie dowiedzieli się o zmianie trasy wycieczki, to nikt tak naprawdę nie miał ochoty wychodzić w góry. Podjechaliśmy autokarem od centrum Zakopanego, żeby zabrać przewodnika, który sprawdził się w 100%.

- Dobra dzieciaki, dzisiaj mamy szlak dla emerytów! – zapowiedział nam przewodnik, gdy wyszliśmy z autokaru.

Na dzisiaj zaplanowana była Dolina Strążyska i ewentualne „dodatki”.
Pogoda była świetna, chociaż potem zrobił się tak gorąco, że ludzie po prostu padali na szlaku. Widoki po prostu piękne. Szło się prawie cały czas lasem, ale mijaliśmy co chwila skaliste turnie, które przybierały kosmiczne kształty. Np. „Trzy kominy”, są to trzy pionowe skały, które naprawdę przypominają kominy :D Naszym przewodnikiem był bardzo wesoły pan w już podeszłym wieku. Miał często zadawać zagadki, ale coś chyba mu się zapomniało i zadał tylko dwa:
1. Jaki jest najwyższy szczyt Tatr?
2. Jaka jest najwyższa góra w Tatrach, która znajduje się w całości w Polsce? I nie chodzi tu o Rysy, ha!
No sory, pytania jak dla głupka. Kto tego nie wie jadąc w Tatry. No w sumie nikt nie wiedział, oprócz kogoś... :D
Po jakiejś godzinie padliśmy na ławkach w lesie tłumacząc, że już dalej nie możemy. Hehe. Nie było tak źle, w końcu to trasa dla emerytów.

- Dzieciaki, idziemy na Sarnią Skałkę, to tylko 10min. w górę, o tu, patrzcie.
- Gdzie Proszę Pana? Ale nas nogi bolą, Pan zobaczy jak stromo.
- Oj tam, wstawać i ruszamy! Będą piękne widoki na Giewont.
- To Pan może pójdzie a my tu na Pana poczekamy, co? Wygodna ta trawka.
- A ty pójdziesz pierwszy kolego :)

Stromo było, że „hej” jak to górole mówią. Prawdziwa trasa dla emerytów, czyli dla nas. Ale warto było się te 10min. wspiąć i przy samym szczycie trzymać kosodrzewiny, żeby nie zlecieć, puszczać przez drugie 10min. schodzących, których było na górze niesamowicie dużo i dostać z buta od osoby wchodzącej przede mną. Zdobyliśmy to cholerne 1377 m n.p.m. :D
Widok na Giewont rzeczywiście był niesamowicie piękny i żeby nie było... mam na to dowody:

Usiedliśmy, żeby przypozować do zdjęcia. Miało być jedno. Dla przewodnika. A ja... szybko podbiegłam do faceta zmuszonego to robienia zdjęcia. Za moim przykładem pobiegła grupka 10 osób z 10 aparatami. Facet trochę oszołomiony.

- Pan je bierze i ucieka – zażartował przewodnik.
- Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to zrobił – mówi mi kolega

Nie uwierzycie co zrobił facet – wziął aparaty i dał dyla. Po prostu uśmiechnął się i uciekł za najbliższą skałę, by po chwili wrócić i znowu wybuchnąć śmiechem. Ja tu mało co zawału nie dostałam! :D Wszyscy się wystraszyli, hehe. Ale zdjęcie mu się udało :D
Okey zeszliśmy. Udaliśmy się później do wodospadu Siklawica. Siklawica! nie Siklawa! Chyba tylko ja się na to nabrałam :D
Gdzieś w międzyczasie trafiliśmy na Polanę Strążyską. Idziemy, idziemy... patrzymy a tam... jakaś chałupa, czyli.... jedzenie. Jakby Bóg dodał nam skrzydeł - pędzimy do środka. Po dotarciu do mety miny trochę zrzedły, bo ceny były no cóż... troszku za drogo. (Dla zainteresowanych szklanka piwa 7zł) Przynajmniej posiedzieliśmy sobie na trawce :)

A po tym okropnie ciężkim dniu poszliśmy oczywiście na Krupówki, gdzie kupiłam kolejny kilogram koralików (dodam, że Jantar zjadł mi już prawie wszystkie, które tam ostatnio kupiłam, zabiję bydle!)

- A jutro trasa dla rencistów! – mówiąc to wyszedł i uciekł z autokaru. A kto? Przewodnik rzecz jasna.
- Ej, myślisz, że jutro będzie jeszcze gorzej?
- Zobaczymy... :D