Wstaliśmy bardzo wcześnie. Za wcześnie. Gdy w duchu myślałam najgorsze rzeczy i marzyłam, by się w końcu wyspać w wakacje, mama przygotowała szybkie śniadanie. Rozbudzeni i częściowo ubrani udaliśmy się na przystanek autobusowy. Trasa: Bukowina – Zakopane, Zakopane – Nowy Targ, Nowy Targ – Krościenko. Wysiadając z busa poczułam przyjemny zapach. Taaak! To zapach przygody, który przybrał barwę smażonych frytek :) „No i znowu się zaczęło...” – pomyślałam. Wybraliśmy wejście na Trzy Korony od strony Krościenka, bo państwo, których poznaliśmy w czasie spływu Dunajcem (Byli z Wołomina, dacie wiarę? Na drugim końcu Polski spotkali się ludzie mieszkający zaledwie o 40km, tego samego dnia, w tej samej tratwie) opowiadali, że wchodzili drugim wejściem i było ciężko. Tylko, że zanim znaleźliśmy szlak trochę czasu minęło. Byliśmy w Krościenku pierwszy raz. Poszliśmy prosto przed siebie, żywego ducha na ulicy nie było. Minęliśmy „Studnię Kazimierza”, którą jak potem się okazało widziałam parę lat temu w Kazimierzu Dolnym. Nagle naszym oczom ukazały się postacie dwóch turystek. Tak z ciekawości zagadnęliśmy „Też Trzy Korony?”, „Taaaak!”.


Na Trzech Koronach się nie skończyło. Następnie weszliśmy na Górę Zamkową i Sokolicę. Ta druga porządnie mi dała w kość. Myślałam, że trasa nigdy się nie skończy. Wyglądała tak: 10m w dół, 10m w górę, 10m w dół, 10m w górę... i tak godzinka, po godzince... Byłam po prostu zła, szło się cały czas przez las. Zero pięknych widoków. Na „Cześć” wracającej dziewczyny, odpowiedziałam bardzo „przyjaznym” tonem – „Dzień dobry”, ta spojrzała na mnie jak na wariatkę :D Ale za to jaka duma rozpierała, gdy się weszło...mmm... od razu humor się poprawił :) Szczerze mówiąc, tu było jeszcze piękniej.

Sokolica opadała w stronę Dunajca – 307 metrowej wysokości urwiskiem. Wspaniały punkt widokowy. Na szczycie można było fotografować reliktowe sosny. Właśnie chciałam zdjąć z szyi aparat i pstryknąć parę fotek, gdy moje ręce zawisły w powietrzu – tam gdzie miał znajdować się aparat. Jak to nie ma???!! Przecież przez cały czas miałam go ze sobą?! Gorączkowo zaczęłam szukać go w plecaku, przewalałam jedzenie. Nie było. Najpierw szok, potem panika.
- Kurde...zgubiłam aparat....
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz