2. Jantar Świnia

3. Jantar Cyrkowiec

4. Jantar Językoznawca

5. Jantar Wilk

6. Jantar Piłkarz (Młoda Kadra)

7. Jantar Bardzo Zły

8. Jantar Przygnieciony Swoim Małym Domem

9. Jantar Językoznawca Po Raz Drugi

10. Jantar Reklama Pasty Colgate

Zbliżało się południe. Słońce dopiekało coraz mocniej. Dopiero tutaj mogę stwierdzić, że wiem co to cisza. Po jakimś czasie wstałam i zaczęłam robić fotki. W tych samych miejscach roku, ale mi to nie przeszkadza. Niby góry się nie starzeją, ale ktoś inny tak :) Psy pilnujące łowiecek były identyczne z wyglądu do Jantara. A było ich pełno. W bacówkach można było sobie kupić np. żętycę, lub inne świństwo tzn napój, albo oscypki ipt. Chodząc po kamieniach doszłam do wniosku, że dobrze że nie mieszkam w górach. Bardziej doceniam to, że mogę tu wrócić co roku (i to nie zawsze), że nie mam tego na co dzień i dlatego każda chwila jest taka piękna. Ludzie przyjeżdżają w okolice gdzie mieszkam i gadają „W jakim ty pięknym miejscu mieszkasz! Och, ach, och...’’ „A co tu pięknego? Rzeka, pola, łąki... A ty gdzie mieszkasz” „Tam, gdzie zamiast wijącej się rzeki, są rzeki ulic. Gdzie zamiast lasu drzew, są lasy bloków. Tam nie ma kwitnących, kolorowych łąk, lecz kilometrowe korki, kolorowych samochodów” „Wiesz, to ja ci nie zazdroszczę...”.
I co się okazało? „Podobno” (bo to dziś nie mogę sobie tego przypomnieć) oddałam mu go w połowie drogi, gdy był przystanek. No nie powiem...byłam bardzo zajęta jedzeniem, ale nie do tego stopnia żeby zapomnieć o aparacie :) Ale niech mu będzie. To nie był zwykły aparat. To był mój aparat. Ten na którego zbierałam tyle kasy. Mój „pierworodny” :) Tyle się poświęciłam. W każdym razie został szczęśliwie odnaleziony.
Następnie poszliśmy na przystań statku spacerowego. Koło południa mieliśmy zaklepany rejs po jeziorze. Ze statku „Harnaś” całe 50min. podziwialiśmy widoki m.in. na ruiny zamku Czorsztyn, którego niestety nie zwiedzaliśmy. Zabawa była przednia. Łaziłam sobie po statku i robiłam zdjęcia, bo było co fotografować! :) Przysiadłam przy burcie i „skanowałam zdjęcia” wzrokiem, żeby potem móc je „odtwarzać” po powrocie. Świetne zajęcie :) Był straszny wiatr, woda dostawała się na pokład. Ludzie cały mokrzy chowali się w kawiarni pod pokładem. Ja za późno do dostrzegłam i efekt był... marny. Potem zwiedzaliśmy zamek w Niedzicy. Moje ulubione zajęcie. Jedno z ulubionych :) Połaziliśmy, pooglądaliśmy, było naprawdę ciekawie. Nie wydarzyło się nic niezwykłego, poza jedną rzeczą. Andrzejek się zgubił. Haha. Były poszukiwania. :) Dlatego, że „No co...oglądałem zbroje”. Rodzice się wystraszyli, ale był niezły ubaw :) Przy wyjściu zauważyłam muzeum starych samochodów, więc zaciągnęłam tam ekipę, bo to też jest ciekawe. Ale na serio! :) Przedwojenne samochody, głównie polskie i radzieckie zafascynowały męską część ekipy. Po dokładnym obejrzeniu, wyszłam. Upał niesamowity. Już odwracam się do rodzinki „Może pójdziemy na lody, co? Idzi...e...my...?” – zakończyłam już szeptem. Nikogo nie było. Uśmiechnęłam się blado. „To jakiś żart? Andrzej kretynie wyłaź!”. Zaczęłam się rozglądać. Stałam w tłumie obcych mi ludzi i poczułam się dziwnie mała. Sięgnęłam do kieszeni „Cholera, nie wzięłam komórki... Dobra, grunt to nie panikować...tylko żebym ja tak umiała”. Ja to naprawdę mam szczęście.
Wspólnymi siłami znaleźliśmy niebieski szlak. Jak się potem okazało była to młoda studentka, która wybrała się w Pieniny ze swoją mamą. Rozstaliśmy się przy wejściu a ja żałowałam, bo bardzo miło się gawędziło. No dobra, to teraz trzeba jakoś się podzielić towarem. Plecaki, aparaty, torby itp. Rozdzielone w miarę sprawiedliwie, bo Andrzejek przecież nie może się przedźwigać :> Aparat i wałówka – moja działka. Zaczęliśmy się wspinać. Szło się wygodnie. Prawie cały czas ścieżkami w lesie, chociaż czasem trzeba było się bardziej przyłożyć przy „skalnych schodach”. W połowie drogi mijaliśmy akurat takie fajne miejsce, gdzie można było odpocząć. Gdy ja pochłaniałam kolejną kajzerkę doszły nasz „wspomożycielki” i znowu sobie pogadaliśmy. Widoki naprawdę zapierały dech w piersiach i często zostawałam w tyle, bo „Ja przecież muszę zrobić zdjęcie!”. Po jakichś 2h byliśmy przed szczytem. Od tej pory zaczynał się taras widokowy, wygodnie bo po metalowych schodkach. Ale żeby nie było tak pięknie trzeba było zapłacić za wejściówkę, bo była...straż. Z tarasu rozciągał się piękny widok na okolicę. Zwłaszcza Dunajec, który zataczał zwariowane zakola, wyglądał magicznie. Już mieliśmy schodzić, gdy patrzę... a pod nogami siedzi mi... pies. Myślę „Rany julek , jak ty tu wlazłeś?!”. Biedak widać trząsł się ze strachu. Ale przynajmniej z moją pomocą zszedł z tarasu :). Z tego wszystkiego prawie zapomniałabym wziąć kamień. Nie pisałam o tym wcześniej, ale z każdego szczytu (przynajmniej podróży) zabieram kamień pamiątkowy. Już mam całą szafkę obłożoną hehe :) 